Lech Poznań przegrał ze Śląskiem Wrocław. Rozczarował nie tylko wynik, ale również styl. Wojskowi zdominowali Kolejorza
Lech Poznań przegrał ze Śląskiem Wrocław 1:3. Porażka nie została jednak poniesiona w wyniku przypadkowej sytuacji, czy stałego fragmentu gry. Kolejorz był dużo słabszy od Wojskowych, którzy równie dobrze mogli zdobyć jeszcze kilka bramek. Śląsk górował w każdym elemencie, a przede wszystkim miał pomysł na grę - podkreśla Józef Djaczenko.
Tym razem nie można mówić, że piłkarz wyleciał z boiska, a Lech musiał grać w osłabieniu. Tak trener się tłumaczył z porażki w Gdańsku. Tym razem Śląsk górował w każdym elemencie, a przede wszystkim miał pomysł na grę. Był lepiej przygotowany fizycznie, wygrywał pojedynki indywidualne, górował też szybkością nad Lechem, który stracił mnóstwo piłek przez to, że nie miał startu do piłki. Jedyne na co było stać Kolejorza w drugiej połowie to kierowanie dalekich piłek w pole karne. Tak nie gra kandydat na mistrza, tak nie gra nawet ktoś kto chce się utrzymać w tej lidze. Zagrali gorzej niż w meczach pod wodzą Mariusza Rumaka. To co Lech pokazał w Białymstoku, Gdańsku, Pucharze Polski, to co widzieliśmy we Wrocławiu. To nie jest nic lepszego, niż Lech z czasów Mariusza Rumaka - mówi wieloletni dziennikarz zajmujący się tematem Lecha Poznań, prowadzący portal Kibic Poznański, Józef Djaczenko.
Polecany artykuł:
Dużym problemem Lecha jest środek pola. Sporą obniżkę formy zanotował Kozubal
Jesienią Lech wyglądał kapitalnie w drugiej linii, trio Kozubal - Murawski - Sousa było prawdopodobnie najlepsze w lidze. Szczególnie dużą obniżkę formy zanotował najmłodszy z pomocników, który zagrał we Wrocławiu fatalnie, jak zauważa Józef Djaczenko klub nie ma klasowych zmienników. Strata lub słabsza forma pojedynczego zawodnika jest trudna do zastąpienia.
Przede wszystkim o Lechu mówi się, że na poszczególnych pozycjach ma najlepszych piłkarzy w lidze, ma gwiazdy naszej Ekstraklasy, ale jak przychodzi co do czego, to brak jednego piłkarza i to wcale nie takiego podstawowego, myślę na przykład o Radosławie Murawskim obnaża to, że ten zespół jest po prostu słaby, jeżeli chodzi o kadrę. Oceniając ją całościowo. Z ławki nie ma kto wejść, żeby dokonać zmiany za zawodnika, który spisuje się kiepsko. Takim zawodnikiem był na przykład Antek Kozubal. Ja się dziwię ludziom, którzy odpowiadają za kształt drużyny w Lechu, że po pierwsze wywierają na nim wielką presję, a po drugie całą koncepcję gry w środku boiska opierają na nim. Na piłkarzu, który gra tak naprawdę pierwszy raz, na dobre w Ekstraklasie. Wahania formy to jego święte prawo, przecież jest młodzieżowcem. Nie ma nic dziwnego w tym, że raz gra dobrze, a raz źle. On występował w prawie każdym meczu, od dechy do dechy. Rzadko trener dokonywał zmiany. Kreacja w drugiej linii zależała przede wszystkim od niego. Jest to moim zdaniem gruby błąd. On kiedyś na pewno będzie świetnym piłkarzem, ale w tej chwili nie ma predyspozycji, żeby stanowić główny motor napędowy Lecha, żeby rozdzielać piłki, regulować tempo gry. To jeszcze nie ten etap. Lech powinien mieć kogoś, kto za kreację w drugiej linii odpowiada. Kozubal powinien otrzymywać jak najwięcej czasu, ale opieranie gry na nim to jest samobójstwo, poza tym wyrządzenie krzywdy temu chłopakowi, który sam widział, że popełniał mnóstwo błędów. Podobnie jak Hotic fatalnie zgubił piłkę tuż przed własnym polem karnym. Do tego popełnił bezsensowny faul w samej końcówce, który kosztował Lecha stratę trzeciej bramki. Nie mówiąc o tym ile pojedynków przegrał, ile miał niecelnych podań przez cały mecz. Był jednym ze słabszych piłkarzy. Jeżeli do tego dodamy fakt, że zastępujący Murawskiego Jagiełło grał ślamazarnie, powoli, nie rozdzielał piłek tak jak powinien. Z tego wyszła cała słabość Lecha w drugiej linii. To była jedna z przyczyn tego, że Lech zagrał tak beznadziejnie. A wręcz katastrofalnie w drugiej połowie, kiedy już praktycznie nie istniał. W zasadzie się poddał - zauważa Józef Djaczenko.
Problemów jest więcej. Jesienią Lech imponował intensywnością gry, teraz jej brakuje
Lech Poznań w 8 wiosennych spotkaniach zanotował aż cztery porażki, tyle samo razy wygrał, ale na dobrą sprawę zaimponował kibicom tylko raz. W pierwszym meczu z Widzewem Łódź. Problemów jest sporo, Józef Djaczenko zwraca choćby uwagę na intensywność gry, która wcześniej była atutem Niebiesko-Białych.
Problemem jest intensywność w grze, którą tak bardzo chwalił się Niels Frederiksen. Teraz jej po prostu nie było. Nie istniało coś takiego jak intensywność. Poza tym nie było za grosz przyspieszeń, nie było startu do piłki. Lech przegrywał w każdym fizycznym aspekcie z piłkarzami Śląska, który grał na świeżości, z werwą, animuszem, momentami radosny futbol. Do tego Śląsk miał sposób na Lecha, czyli przecinanie podań w środku boiska i wyprowadzania błyskawicznych kontr. Gdyby rywale byli w kilku sytuacjach bardziej skuteczni i wykorzystali wszystkie tragiczne błędy piłkarzy Lecha, to mielibyśmy pogrom we Wrocławiu. Lech nie mógłby powiedzieć, że spotkała go krzywda, bo w pełni na to zasłużył. Tym, że nie grał w piłkę w ogóle w tym meczu - podkreśla Józef Djaczenko.

Sądny czas dla trenera Frederiksena. "Będzie mu niezwykle trudno postawić na nogi swoich podopiecznych. W tej drużynie nic nie funkcjonuje"
Trener Niels Frederiksen miał w Poznaniu znakomite początku. Dużym ułatwieniem było dla niego to, że objął klub po fatalnym okresie pracy trenera Mariusza Rumaka. Trzeba jednak przyznać, że zachwyty nad pracą Duńczyka były zasłużone. Kolejorz wyglądał jesienią znakomicie. Wiosną coś się niestety zacięło, a Niebiesko-Biali zaczęli pokazywać dużo brzydszą twarz. Czy trener Frederiksen jest w stanie odmienić oblicze Lechitów?
Kiedy trener Frederiksen przychodził do Lecha miał poprzeczkę zawieszoną bardzo nisko, nie potrzeba było wielkiej pracy, wielkiego wysiłku, żeby grać lepiej niż Lech Rumaka. On zawiesił sobie tą poprzeczkę w pierwszych meczach rundy jesiennej bardzo wysoko. Rozegrał kilka świetnych meczów, Lech imponował na tamtym etapie energią, intensywnością w grze, pomysłami. Wykorzystywał wszystkie swoje atuty i klasę piłkarzy, których miał w składzie. Dzięki temu odniósł kilka cennych zwycięstw. Szybko znalazł się na czele tabeli. Wydawało się, że teraz wystarczy dociągnąć do końca, ale w pewnym momencie na ten klub spadło coś niewytłumaczalnego. Nikt nie wie co to jest, że wszyscy się poddają. Takie coś już widzieliśmy w historii nie raz. Nie mówiąc o przegranych finałach Pucharu Polski, ale na przykład w słynnym sezonie Nenada Bjelicy, gdy zaczynał rundę dodatkową na pierwszym miejscu i miał głównych przeciwników u siebie, w tych siedmiu dodatkowych meczach, ale zaczął od przegrywania z kopciuszkami. Zmarnował wszystko to co wywalczył przez cały sezon. Teraz może być bardzo podobnie, kto wie czy nie zaczął się jakiś poważny kryzys, bo Frederiksonowi będzie bardzo trudno wyprowadzić tę drużynę na prostą. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek w tej rundzie zagrała jak jesienią. Jest z nią coraz gorzej. Boję się, że to może być równia pochyła, że nie znajdziemy się nawet w rozgrywkach europejskich. Trener musi postawić na nogi swoich podopiecznych, już w najbliższych meczach. Będzie mu niezwykle trudno, bo w tej drużynie nic nie funkcjonuje. Kompletnie nic. Bardzo trudno będzie odzyskać to co ta drużyna prezentowała w tej rundzie w zasadzie tylko raz, w pierwszym meczu z Widzewem i wcześniej w większości meczów jesiennych. Teraz gra tak, jak w fatalnie przegrywanych meczach jesiennych i jak w końcówce ubiegłego sezonu - analizuje Józef Djaczenko.
Kibice Lecha długo wierzyli w analogie do mistrzowskiego sezonu 2021/2022. Te powoli się jednak kończą. "Wówczas Lech miał trenera, który wiedział czego chce i był mocno zdeterminowany na odniesienie sukcesu"
Kibice Lecha Poznań bardzo długo wierzyli w analogię do ostatniego mistrzowskiego sezonu. Pokrywało się sporo wyników, głównym rywalem również był Raków, bramki dla Kolejorza strzelał Mikael Ishak, który miał za swoimi plecami Portugalczyka, wówczas Amarala, dziś Sousę. Ostatnie dwa mecze mocno zweryfikowały rzeczywistość. W 2022 roku Niebiesko-Biali pokonali wiosną Jagiellonię i Śląska, tym razem było odwrotnie. Józef Djaczenko zwraca uwagę na postać trenera Macieja Skorży, która była kluczowa pod kątem tytułu na stulecie klubu.
Wówczas Lech miał trenera, który wiedział czego chce i był mocno zdeterminowany na odniesienie sukcesu. Skorża poświęcił wszystko, żeby uczcić jubileusz klubu zdobyciem mistrzostwa i taki cel przed nim postawiono i się z niego wywiązał. Miał wtedy wykonawców, miał piłkarzy których mógł wymieniać. Miał taką drugą linię jakiej Lech w tej chwili nie ma. Poza tym miał dziwny dar trafiania do piłkarzy, którzy byli żołnierzami i grali świetnie, właściwie tylko pod jego opieką. Myślę na przykład o Amaralu, który był jednym z ojców tego mistrzostwa. Przedtem i potem Amarala w tym klubie praktycznie nie było, nic z siebie nie dawał. Do momentu porażki we Wrocławiu wszystko przebiegało bardzo podobnie. Była porażka w Gdańsku, tuż po niej wysokie zwycięstwo w Szczecinie i tylko teraz rzeczywiście się to wszystko rozjechało. Czy Lech wróci do normalnej dyspozycji? Ma szansę, ale warunek jest taki, że Niels Frederiksen zamieni się w Macieja Skorżę, który wiedział czego chce, kogo ma w drużynie, a piłkarze muszą stanąć na wysokości zadania. Musieliby przejść gruntowna metamorfozę, a nie wiem czy ich na to stać. Wydaje się, że gorzej niż w drugiej połowie meczu we Wrocławiu grać nie można, może być tylko lepiej, ale żeby zdobywać punkty, wygrywać to nie wiem czy im wystarczy tego co mają w sobie - obawia się Józef Djaczenko.