Kłótnie sąsiedzkie z dziećmi. "Nie spałem po nocach przez te krzyki"
Pan Dariusz wprowadził się do bloku w jednym z miast wojewódzkich. Początkowo nie spodziewał się, że małe i uśmiechnięte dzieci tak jemu uprzykrzą życie.
- Pamiętam, jak pierwszego dnia otwierały mi drzwi, aby "pomóc" w przeprowadzce. Nie spodziewałem się, że te aniołki mają ogromne różki - opowiada dla eska.pl pan Dariusz.
Przy okazji trzymania drzwi natarczywie próbowały spojrzeć w jego mieszkanie. Pytały, ile ma pokoi, ile płaci. Nie niepokoiło to Dariusza. Jednak wystarczył tydzień i poznał prawdziwą twarz swoich sąsiadów.
- W weekendy nie spałem po nocach przez te krzyki. Dzieci wyzywały matkę od "kur** i "sz***". Ojca chyba w domu nie było. Wyzwiska każdego wieczora, gdy miały iść spać i rano, gdy miały iść do szkoły. Do tego w trakcie dnia, gdy nie było coś po ich myśli - opowiada dla eska.pl pan Dariusz.
Jak zaznacza, nie chciał wzywać policji. Dzieci regularnie uderzały w ścianę, nawet rzucały śmieciami w jego okna. Wydzwaniały domofonem o różnych godzinach dla zabawy (złapał je za rękę, gdy to robiły).
- Do dziś wspominam historię z panem z pizzeri. Przyniósł nam pizzę, a oni dosłownie zaczęli na niego naskakiwać i atakować natarczywymi pytaniami. Próbowały nawet wyłudzić od niego pizzę - opowiada dla eska.pl pan Dariusz.
Kłótnie sąsiedzkie w bloku. Była próba rozmowy z sąsiadami
Jednocześnie pan Dariusz zaznacza, że próbował rozmawiać z sąsiadami. Po którejś akcji wyzwisk w niedzielę o 6 rano, poszedł do rodziców dzieci. Wspomina, że choć matka nie była zaskoczona całą sytuacją, obiecała poprawę. Było jednak gorzej.
- Dzieci zaczęły jeszcze bardziej wydzwaniać domofonem i nas zaczepiać. Reszta sąsiadów też zwracała im uwagę, bo wieczorami siedzieli na schodach, słuchali wulgarnych piosenek i sami się też wyzywali. W wolnej chwili uwielbiali walić mi w drzwi, oczywiście też z samego rana - opowiada pan Dariusz.
Jedna sytuacja go rozwścieczyła, jednak jak się okazało, zaszły pewne zmiany.
- Zauważyłem, że pod domem próbowali naciągnąć starszą panią. Rzekomo zbierali na chorą koleżankę. Gdy kobieta zapytała o szczegóły, dzieci się wystraszyły i uciekły. Dzień później sprzedawali balony (darmowe z jednego z banków), aby zebrać na chorą koleżankę. Wtedy się zorientowałem, że nagle koło mnie było cicho. Wyprowadzili się szybko z rodzicami podczas mojego dwudniowego wyjazdu (przed zastaną sytuacją - przyp.red). Teraz mieszkają chyba niedaleko - kończy dla eska.pl pan Dariusz.
Nie wie, gdzie teraz dokładnie mieszkają. Jest tylko pewien, że w jego okolicy, bo regularnie słyszy ich wyzwiska i krzyki.