Napisałeś niebywałą historię. Jak narodził się pomysł, żeby pojechać rowerem z Polski do Mongolii?
- W ten sposób podróżuje już od 9 lat, więc tego typu podróż rowerowa nie była dla mnie nowością, natomiast Mongolia ma związek z moim profilem w mediach społecznościowych, nazywa się “nomadawdrodze”. Ten wątek koczowniczy, życia w namiocie się u mnie przewija. Mongolia jest ojczyzną Nomadów, skleiłem fakty, popatrzyłem na mapę, którędy można jechać i podjąłem decyzję. Nie ma tutaj wielkiej historii. Pewne fakty się ze sobą skleiły po prostu. Do tego pomyślałem sobie, że dawno mnie nie było w Azji Centralnej, dawno nie było mnie w Mongolii czy Zachodnich Chinach, więc czemu nie.
Widziałem na Twoim Instagramie dane dotyczące tej podróży - 16 000 km, 9 miesięcy. W przypadku takiej trasy co jest największym wyzwaniem? Czy jest to przygotowanie mentalne, czy bardziej fizyczne?
- Wydaje mi się, że po części głowa, po części przygotowanie fizyczne. Ja nie byłem specjalnie fizycznie przygotowany, natomiast w zimie warunki atmosferyczne wymagają już dobrego przygotowania się, również fizycznego. Trzeba być w stanie jeździć w bardzo mocno ujemnych temperaturach. Będąc wystawionym cały czas na zimno. Na dobrą sprawę przez cztery miesiące. Głowa też jest kluczowa. Jeżeli głowa nie działa dobrze, to też noga nie podaje dobrze, mówiąc w nomenklaturze kolarskiej. Wydaje mi się, że w tym wypadku to było takie 50/50. Te dwie rzeczy odegrały bardzo ważną rolę.
Pisałeś również, że przed rozpoczęciem tej przygody dawałeś sobie 25% szans na ukończenie tego wszystkiego, w którym momencie nastąpił moment przełomowy? Kiedy uwierzyłeś, że to jest już w zasięgu, że to się po prostu uda?
- Najbardziej chyba w Zachodnich Chinach. Przejechałem przez góry Tien-Szan. Jak już wiedziałem, że zostało mi 700 kilometrów do granicy z Mongolią, to wiedziałem, że zostało mi 2200 kilometrów po stepie w zimie. Wiedziałem, że najgorsze góry są za mną. Charakterystyka terenu się trochę bardziej zmieni. Dialogowałem sobie w głowie, że fajnie byłoby pojechać do Pekinu, wziąć pociąg i zakończyć to w Chinach. Odpuścić ten ostatni miesiąc, który też był dosyć ciężki, ale później sobie pomyślałem, jestem tak blisko, że głupotą byłoby rezygnować tak blisko mety. Wtedy przeskoczyło mi to w głowie. Wiedziałem, że dojadę. Cokolwiek by się nie działo to dojadę do końca.
Chiny, o których wspominasz były najtrudniejszym momentem całej trasy?
- Jeżeli chodzi o największy kryzys zarówno fizyczny, jak również psychiczny to wydaje mi się, że trawers (wspinaczka) w górach Pamir, drogą Pamir Highway, dosyć wysoko położone miejsce, średnio 3000-4000 m n.p.m., najwyższy punkt to było 4600 m.n.p.m. Tam były mocno ujemne temperatury, po minus 30 w nocy. Za dnia mierzyłem się z wysokością, rozrzedzonym powietrzem, bardzo niską temperaturą, silnym wiatrem, który potęgował odczuwanie temperatury. To było pierwsze powitanie z Azją Centralną i tym jak ta podróż będzie wyglądać przez ostatnie cztery miesiące. Wtedy był duży kryzys, wiedziałem, że do brzegu jest bardzo daleko. Trochę mnie to przeraziło.
Widziałem, że regularnie na Instagramie przedstawiałeś relacje z wszystkich państw, które odwiedzałeś. Ile ich było łącznie?
- 12, albo 13.
Czy były wśród nich jakieś, które Ciebie szczególnie zaskoczyły lub zrobiły na Tobie największe wrażenie? Zarówno jeśli chodzi o spotykanych tam ludzi, jak również klimat danego miejsca.
- Na pewno zaskoczeniem były kraje, w których wcześniej nie byłem, czyli Afganistan. Mówię po persku, więc nie miałem problemów komunikacyjnych. Rozmawiałem z ludźmi, którzy tam żyją, którzy niekoniecznie są anglojęzyczni. Dawało mi to nową perspektywę i optykę tego jak ludzie postrzegają rządy Talibów, nawet jeżeli się ich bali, to dosyć często była powtarzana fraza, że się czują bezpiecznie pod tym względem, że się nikt nie wysadza. Było to dosyć ciekawą rzeczą. Interesujące były też Zachodnie Chiny. Tutaj niestety bariera językowa była dosyć duża, natomiast prowincja Xinjiang, region autonomiczny w Chinach, zamieszkały przez Ujgurów, Muzułmanów tureckojęzycznych. Etnos jest totalnie inny niż chiński, u tej głównej grupy dominującej. To było też ciekawe, zobaczyć jak Chiny wyglądają od podszewki, w tym najbardziej newralgicznym podbrzuszu tego imperium, które jest po drugiej stronie kontynentu Euroazjatyckiego.
Ta podróż była możliwością poznawania świata wschodniego. Zastanawia mnie, czy my jako szeroko rozumiana cywilizacja zachodnia moglibyśmy coś od tych ludzi zaczerpnąć? Czegoś się od nich nauczyć?
- Silne więzy rodzinne. Wiadomo, że w pewnym sensie może to być pułapka, że są silne więzy rodzinne, każdy ma jakąś rolę w rodzinie, natomiast wydaje mi się, że to też daje dużo spokoju tym ludziom, którzy mają takie silne więzy rodzinne. Czy to na prowincji, czy na wsiach. To powoduje, że nie boją się o swoją przyszłość. Ta predestynacja życia gdzieś się znajduje. Mówię to z własnej perspektywy, nie wiem czy można to podciągnąć pod ogół społeczeństwa. Są różne perspektywy, natomiast w moim życiu gdzie nic nie jest stabilne, to była ta stabilność ludzi, którzy mnie gościli, często jedliśmy też razem przy drodze, czy piliśmy herbatę. To było dosyć fajne i totalnie inne niż to co mamy w naszej dzisiejszej, zachodniej cywilizacji. To jest największa różnica. Polacy oczywiście trochę różnią się od reszty Zachodu Europy, natomiast właśnie to co mówiłem wcześniej wydaje mi się takie najbardziej widoczne.
A jak reagowali kiedy opowiadałeś im swoją historię podróży? Szaleństwo?
- Szaleństwo, ludzie mnie straszyli, że zamarznę na drodze. Właśnie w Azji Centralnej, rosyjskojęzycznej. Wszyscy mówili, że zamarznę na drodze, pukali się w głowę i pytali czemu nie mam samochodu, czemu na rowerze, mieli mnie za biedaka. Im dalej od Mongolii tym bardziej tak było. Mało kto potrafi pokazać Mongolię na mapie. Ten kraj jest w wyobrażeniach bardzo daleko. W Mongolii też się pukali w głowę, pytając czemu 16 000 km, skoro można wsiąść w samolot. Gdyby wylądował tam jakiś statek ufo, to wydaje mi się, że bylibyśmy podobną atrakcją dla tych wszystkich ludzi, którzy nas spotkali równocześnie.

Mówiłeś, że od wielu lat już w taki sposób podróżujesz. W związku z tym nie było jakichś specjalnych przygotowań do tej podróży, natomiast pod kątem logistyki jak wygląda przygotowanie takiej wyprawy?
- Przy każdej podróży lądem jesteśmy zależni od granic. To jest najważniejsze, czy można wjechać do danego kraju bez wizy, czy wszystkie przejścia lądowe są otwarte. Tutaj trzeba zrobić research, czy taka podróż jest możliwa. Zobaczyć ile kosztują wizy, bo czasami potrafią kosztować sporo pieniędzy. To jest taka rzecz, którą trzeba oszacować przed wyjazdem. W Iranie na przykład nie działają karty mastercard i wiza. Są sankcje, trzeba mieć górkę dolarów po prostu, z którymi trzeba tam wjechać, wymienić na czarnym rynku i operować tą gotówką, którą ma się z lewej ręki. Na takie rzeczy trzeba się przygotować, natomiast nie jest to tajemna wiedza. Wystarczy jakieś narzędzie AI, czy research na Google i te informacje są wszędzie dostępne. Nakreśliłem sobie drogę na mapie, jeżdżę po tym regionie od dosyć dawna. Orientuje się plus minus, które przejścia są otwarte, które nie. Kto zniósł wizy, na przykład Chiny zniosły wizy. W dniu mojego wyjazdu Chiny zniosły wizy dla Polaków. Na dwa tygodnie, a później już na miesiąc. To też ułatwiło całą logistykę wyjazdu.
Jeżeli chodzi o twoje codzienne funkcjonowanie na trasie, pod kątem noclegów, żywienia itd, to jak to wyglądało? Rozumiem, że głównie w namiocie?
- Większość czasu tak, oczywiście w trakcie zimy, raz na tydzień próbowałem mieć nocleg w ciepłym miejscu, żeby się umyć. Tak, to z myciem było ciężko. Dosłownie wszystko zamarzało. W lecie raz na dwa tygodnie, raz na 10-14 dni. To była taka średnia, to się później wydłuża. Jak jest ciepło to można się myć w rzekach czy jeziorach. Jedzenie w większości własnym sumptem, natomiast jak już byłem w Chinach, chciałem spróbować dobrego chińskiego jedzenia, które kosztuje naprawdę bardzo mało, poniżej 10 złotych. To sobie pozwalałem na takie rzeczy, ale raczej budżetowo. Generalnie budżetowo, ale czasami aż głupio nie spróbować czegoś lokalnego, od Pana, który coś sprzedaje przy drodze.
Ten rynek azjatycki faktycznie jest tak korzystny cenowo, jeżeli chodzi o jedzenie? Ta sława jest słuszna?
- Tak, za 10-15 złotych praktycznie po wyjeździe z Unii Europejskiej można wszędzie zjeść obiad, który jest kaloryczny, pożywny i starcza na cały dzień jeżdżenia. Turcja, Gruzja, Iran, Afganistan, Azja Centralna też jest dosyć tania, nie zawsze, ale jest stosunkowo ok, Chiny i Mongolia tak samo. Mają mniejszy stopień inflacji niż my.
Mówiłeś, że już 9 lat funkcjonujesz w takim trybie. Jak się narodziła twoja rowerowa pasja?
- Przez 10 lat byłem kurierem rowerowym. Jestem z Poznania, więc lubię oszczędność. Skleiłem te dwie rzeczy i pomyślałem sobie, że rower to fajne instrumentom poznawcze. Skończyłem studia, raz wyjechałem, drugi raz wyjechałem i ta adrenalina, która jest związana z wyjazdami mnie mocno trzyma. Już nie potrafię inaczej żyć, to jest stała część mojego życia.
Ile międzynarodowych podróży rowerowych masz już na koncie?
- Podróż do Mongolii była 9. Transkontynentalną, powiedzmy od 7 do 16 tysięcy kilometrów.
Gdzie była pierwsza?
- Pierwsza była do Tadżykistanu w 2016 roku. Z Polski do Tadżykistanu, jeszcze wtedy można było jechać przez Rosję, do tego trasa prowadziła przez Kraje Bałtyckie, Kazachstan, Kirgistan i Tadżykistan. Tam właśnie skończyłem swoją pierwszą podróż.
Wiem, że jesteś świeżo po tej ostatniej, ale i tak chciałbym spytać, czy masz już chociaż w planach kolejne cele podróżniczo-rowerowe?
- Z moją dziewczyną Polą, z którą spędziliśmy razem 3 miesiące podczas ostatniej podróży do Mongolii, stwierdziliśmy, że pora uczyć się języka hiszpańskiego. Myślę, że w przyszłym roku będzie można nas poszukiwać w okolicach Ameryki Południowej.