O dramatycznych wydarzeniach w Swarzędzu poinformował portal tvn24.pl. W niedzielę (20 listopada) po godz. 10:00 u 4-letniej dziewczynki doszło do zatrzymania krążenia. Niestety karetka, która stacjonowała w tej podpoznańskiej miejscowości realizowała wtedy inne zgłoszenie. W związku z tym dyspozytor skierował na miejsce najbliższy wolny zespół pogotowia. Do Swarzędza mieli przyjechać ratownicy z Pobiedzisk, które są oddalone o 20 kilometrów. Ten zespół również został odwołany, bowiem do 4-latki skierowano pogotowie z Poznania, a następnie zaalarmowano Lotnicze Pogotowie Ratunkowe oraz strażaków z OSP w Swarzędzu.
- Strażacy pojawili się w domu jednorodzinnym o godzinie 10:18 i rozpoczęli reanimację dziecka. Po dwóch minutach na miejscu byli też ratownicy medyczni, którzy przylecieli śmigłowcem z Poznania. Oznacza to, że strażacy dotarli do dziewczynki po 11 minutach od zdarzenia, a śmigłowiec LPR na miejscu był po 13 minutach - wyjaśnia w rozmowie z tvn24.pl, Jakub Wakuluk z biura prasowego Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu.
Niestety 4-latki nie udało się uratować. Wakuluk przekonuje, że "brak dostępnej karetki ze Swarzędza nie przyczynił się do śmierci dziecka".