Poznaniak w Szczecinie. Wyjście ze strefy komfortu
Gdy tylko został ogłoszony terminarz 23. kolejki PKO BP Ekstraklasy to od razu wiedziałem, że muszę obejrzeć mecz Pogoń Szczecin - Lech Poznań z perspektywy trybun. 1 marca, godzina 17:30 to była data, która bardzo mi przypasowała, aby wybrać się na wycieczkę do stolicy województwa zachodniopomorskiego, do którego pociągiem można dostać się w nieco ponad dwie godziny. Pierwsza myśl? Wyślę wniosek akredytacyjny i obejrzę hit z perspektywy trybuny prasowej. Proste rozwiązanie, ale wydało mi się za proste. Nie dlatego, że nie chciałem pracować, ale dlatego że chciałem zrobić coś inaczej i szukałem innych odczuć oraz emocji.
Druga myśl? Obejrzę mecz, jako kibic. Jako, że jestem z Poznania to naturalne wydawało się zajęcia sektora gości. Sympatyzuję z Lechem, znam przyśpiewki i poradziłbym sobie na sektorze kiboli Kolejorza bardzo dobrze. W przeszłości wielokrotnie siedziałem na Kotle (trybuna najbardziej zagorzałych kibiców Lecha - przyp. red.). Ta opcja odpadła więc została jeszcze jedna, bardzo kusząca. Mianowicie postanowiłem usiąść wśród kibiców Pogoni. Ktoś może pomyśleć, że to harakiri, bo animozje szczecińsko - poznańskie znane są całej Polsce. Delikatnie mówiąc, Pogoń i Lech nie darzą się sympatią, co można zauważyć na każdym kroku, a już w ogóle w trakcie takiego spotkania, do którego się zbliżaliśmy. Nie myślałem o tym, bo po pierwsze chciałem obejrzeć ciekawy mecz, po drugie wyjść ze strefy swojego komfortu i poczuć się nieswojo na "terenie wroga". Po trzecie - i najważniejsze - mogłem spotkanie obejrzeć ze swoimi szczecińskimi przyjaciółmi. Mam wielu znajomych mieszkających w Paryżu północy. Tak więc ostatecznie opcja oglądania meczu z perspektywy sektora gospodarzy wygrała. Nie usiadłbym tylko wśród najbardziej zagorzałych kibiców Pogoni, ale z zajęciem miejsca w środkowych sektorach nie miałem już najmniejszego problemu.
Godzina zero coraz bliżej. Czy można się cieszyć po golach dla gości?
Mecz zaplanowany był na 17:30, ale z Poznania wyruszyłem już rano, aby odwiedzić znajomych, zjeść z nimi obiad (i pasztecika - bo to przecież kulinarny klasyk Szczecina obok paprykarza) i spędzić miło czas przed godziną zero. Podróż PKP Intercity, jak zawsze komfortowa. Można posłuchać muzyki, poczytać książkę i w spokoju dojechać do celu.
W Szczecinie byłem już parę razy, ale na stadion jechałem pierwszy raz. Pod obiektem pojawiłem się jakoś 70-80 minut przed pierwszym gwizdkiem. - Czy podoba Ci się stadion? - zapytała się moja znajoma. Podoba mi się, bo jest kompaktowy i ładny, jak na polskie realia. Jedynym mankamentem jest to, że nie jest zabudowany dookoła i w chłodne dni po prostu jest przeciąg. Niektórzy mówią, że obiekt jest za mały. Aż tak dobrze nie znam specyfiki miasta, aby to oceniać. W sobotę zasiadło na nim 20 562 fanów, co było rekordem frekwencji. Mecz Pogoń – Lech chciałoby i obejrzałoby znacznie więcej kibiców, jakby była taka możliwość.
Będąc pod stadionem zrobiłem sobie zdjęcie przy pomniku legendy Pogoni - Floriana Krygiera. Z oddali było już słychać kibiców Kolejorza, którzy szczelnie wypełnili sektor gości. Przyznam się, że serce nieco mocniej zabiło. Znam przyśpiewki bardzo dobrze i się tego nie wstydzę. Losy Kolejorza śledzę od dwóch dekad. Losy, które nie zawsze były usłane różami. Miałem przyjemność być na trybunach, gdy Kolejorz świętował mistrzostwo Polski 2015 i 2022. Widziałem też piękną europejską przygodę w sezonie 2022/23 zakończoną na ćwierćfinale. Ale tak się złożyło, że do soboty widziałem tylko raz Kolejorza na wyjeździe z perspektywy trybun. Pierwszy raz to było w 2017 roku w Lubinie.
Wróćmy jeszcze na chwilę do samej podróży tramwajowej na stadion. Ogólnie w rozmowach ze znajomymi starałem się omijać tematów związanych z Poznaniem. Tak naprawdę nigdy nie wiesz czy nie spotkasz jakiegoś idioty, który będzie miał problem z tym, że jesteś z wrogiego miasta. Kibiców w barwach Pogoni można było spotkać w sklepach i na chodnikach. Jedna rzecz mnie jednak mocno zaskoczyła. Nie było jakichś chóralnych śpiewów i okrzyków. Zarówno pochwalnych w kierunku Portowców, jak i antypoznańskich. Wydawało mi się to dziwne, bowiem przed meczami Lecha w Poznaniu jest to normalne, że kibice śpiewają, krzyczą i bawią się już przed pierwszym gwizdkiem w drodze na stadion. Ostatecznie około 50 minut przed pierwszym gwizdkiem wszedłem na obiekt.. Tutaj należy pochwalić organizatorów, że wejście na obiekt jest bezproblemowe. Nie trzeba stać w długiej kolejce, a ochrona działa bardzo sprawnie. Nie jest to normalnością na polskich obiektach.
Czas na godzinę zero. Chwilę przed zakupiłem ciepły napój i popcorn. Może trochę, jak "typowy Janusz", który chciał obejrzeć widowisko sportowe. Popcorn miał mi pomóc w tym, żeby się nadmiernie nie ekscytować spotkaniem i przypadkiem nie dostać po mordzie. Mecz, jaki był to wszyscy widzieli. Relację z niego możecie przeczytać TUTAJ. Ale skupmy się na tym, co najważniejsze, czyli emocje. Przez pierwsze 20-25 minut musiałem, co chwilę podnosić się z krzesełka. Inaczej bym nie widział, co dzieje się pod bramką Lecha. Szczecińscy kibice mocno przeżywali każdą kolejną niewykorzystaną akcje. Ja chwile swojej (ukrytej) radości miałem nieco później. W 32. minucie Kolejorz strzelił gola na 1:0. Świetny kontratak zakończony golem niezawodnego Mikaela Ishaka. Trochę obawiałem się tego momentu, bo osoby, które mnie znają (a pewnie przede wszystkim moja ukochana małżonka) wiedzą, że emocjonuje się w trakcie wydarzeń sportowych. Muszę przyznać, że po golu kapitana Lecha pojawił się delikatny uśmiech na mojej twarzy. Twarzy skrywanej pod szalikiem (oczywiście z powodu zimna, bo w trakcie meczu było około 0 stopni Celsjusza). Szybko zrobiło się 2:0 i wtedy aż podskoczyłem na krzesełku. Na szczęście otaczający kibice ze Szczecina byli zaaferowani swoją wściekłością, że tego nie widzieli. Tyle, że sędziowie uznali, że piłkarz Kolejorza był na spalonym. Nie przejąłem się tym, bo czułem, że będzie dobrze dla Lecha. Wtedy przyszedł czas na przerwę i rozprostowanie kości na koronie stadionu. Kibice Pogoni wierzyli, że ich ulubieńcy odwrócą losy meczu. Przyjmowałem ich argumenty, ale swoje wiedziałem. – Już tyle razy pokazaliśmy, że możemy to i tym razem wygramy z tym słabym Lechem – mówili.
Druga połowa to już coraz większa dominacja Lecha. Czuć było w powietrzu, że Kolejorz zrobi swoje, a kolejne gole są kwestią czasu. Najpierw Ishak podwyższył na 2:0 z rzutu karnego i uciszył stadion, ale nie moją poznańskość. Tam grała orkiestra, choć ja tylko w spokoju popiłem już zimny napój.
Wtedy jeszcze otaczający kibice Pogoni wierzyli, że mecz skończy się chociaż remisem. W 85. minucie spotkania było już wszystko jasne. Joel Pereira ośmieszył strzałem bramkarza Pogoni. Cieszynka Portugalczyka obiegła sieć. Żałuję, że nie zdążyłem wyciągnąć telefonu, aby uwiecznić jego pozę. Mówiła bardzo wiele. Zresztą ja czułem się tak samo jak obrońca Kolejorza.
0:3 i nokaut. Tak to wyglądało z mojej perspektywy, ale chyba nie tylko mojej. Kibice gospodarzy zaczęli wychodzić ze stadionu i trochę im się nie dziwię. Mieli prawo oczekiwać zwycięstwa po takim początku 2025 roku (wygrali 5 z 5 meczów - przyp. red.). Sport jest jednak nieprzewidywalny i dlatego jest taki piękny. Obok mnie na trybunach siedziała siostra mojej małżonki, której także bliżej do Lecha i jej narzeczony, który jest kibicem Pogoni. - Maciej, z szacunku do Ciebie nie wyjdę, ale inaczej bym to zrobił. Dramat co zrobił bramkarz - powiedział do mnie po golu Pereiry. Były tam też nieparlamentarne słowa, które nie nadają się do cytowania. Współczułem, ale czułem zadowolenie. Po czerwonej kartce dla Marcela Wędrychowskiego jednak wyszedł ze stadionu. Kilka chwil później sędzia zakończył pojedynek. Cisza wśród gospodarzy, radość wśród gości (i w moim sercu). - 0:2 bolało, ale 0:3 jeszcze bardziej - usłyszałem od jednego z zawiedzionych kibiców, gdy opuszczałem obiekt. Szczecinianie mieli spore nadzieje, ale szybko pogodzili się z porażka i tym, że Lech był lepszy w perspektywie całego meczu. Bardzo szybko przeszli nad tą porażką do porządku dziennego, co mnie także zaskoczyło.
Szczecińsko - poznańska sobota trwała
Pisałem, że wejście na stadion było sprawne. Z opuszczeniem obiektu także nie było najmniejszych problemów. Po meczu większość kibiców rozeszła się do domów. Część jednak wybrała kolejne sportowe emocje w hali oddalonej o 750 metrów. Tam czekał na nich kolejny szczecińsko - poznański pojedynek. Mianowicie Futsal Szczecin podejmował Wiarę Lecha Poznań. Od razu wiedziałem, że tam także się udam, bo futsal to moja druga sportowa miłość i w tym sezonie wiele relacji napisałem z meczów Wiary Lecha, a skoro udało się być na wyjeździe to po prostu nie mogłem tego przeoczyć. Moje sportowe serce by pękło, gdyby tam nie poszedł.
Przed wejściem czekały na kibiców darmowe kiełbaski z grilla. Jako fan grillowania musiałem skosztować. Tym bardziej, że na stadionie Krygiera nie chciało mi się stać w kolejce za jedzeniem, a już poważnie zgłodniałem. Samym zwycięstwem Kolejorza się nie najadłem. Na halę przy Twardowskiego wszedłem 5 minut przed pierwszym gwizdkiem. - Liczymy na walkę i zwycięstwo - mówił spiker. - Może chociaż tutaj wygramy - zahaczył mnie kibic ze Szczecina. Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że najlepiej, aby to był dobry mecz. Moje słowa nie były prorocze, bo nie było to futsalowe cream de la cream. Była to raczej chłodna zupka bez soli. Poznaniacy wygrali o czym pisałem TUTAJ, choć wcale nie byli lepsi. Po meczu nie omieszkałem pogadać chwilę z grającym trenerem Dominikiem Soleckim. Sam przyznał, że nie był to najlepszy mecz jego podopiecznych, ale dla Poznania, poznaniaków i całej społeczności Lechowej najważniejsze było zdobycie sześciu punktów i to się udało.
Emocje z innej perspektywy? Polecam!
Sobota należała do Poznania i bardzo mnie to cieszy. Spędziłem świetnie czas na szczecińskich obiektach. Pewnie, gdyby wyniki były inne to mój nastrój byłby odmienny. Nie o nastrój jednak chodziło w tym wszystkim, ale o dobrą zabawę. Taką daje mi sport. Sport widziany z nieco innej, nienaturalnej perspektywy. Polecam wszystkim, którzy chcieliby poczuć się incognito na obecnym terenie. Na pewno można wyćwiczyć sztukę kontrolowania emocji, a przy okazji dobrze się bawić. Do Szczecina na pewno jeszcze wrócę. Na pewno z powodu rodziny i przyjaciół. Czy odwiedzę jeszcze szczeciński stadion? Być może, ale to już bardziej złożona kwestia. Już na zakończenie - Lechowi życzę mistrzostwa, a Pogoni Pucharu Polski.
Kibice na meczu Lech Poznań - Pogoń Szczecin. Zobacz zdjęcia: